niedziela, 5 grudnia 2010

Bar micwa,
czyli o znaczeniu słowa modlitwa. 

„Bar micwa (hebr. בר מצוה syn przykazania) to uroczystość żydowska, obchodzona od XIV w. Podczas takiej uroczystości chłopiec żydowski staje się pełnoletni wobec prawa.
Pierwszego dnia po 13 urodzinach chłopców uznaje się za dorosłych (tj. zdolnych do przestrzegania przykazań Prawa Mojżeszowego). Od tego czasu są odpowiedzialni przed Bogiem za swe czyny. Mogą brać pełny udział w uroczystościach religijnych, odbywających się w synagodze.
Podczas uroczystości bar micwy chłopcy wzywani są po raz pierwszy do odczytania fragmentu tory oraz wygłoszenia do niej komentarza. Chłopcu zakłada się wtedy tefilin, czyli "filakteria" - małe, skórzane pudełeczka, które zawierają napisane na pergaminie wersety tory. Jedno z takich dwóch pudełeczek znajduje się na czole, a drugie przymocowane jest do lewego ramienia. Oznacza to, że chłopiec oddaje się na służbę Bogu wolą, czynem i rozumem. Wtedy otrzymuje również od rabina torę i modlitewnik. W XX w. podobne ceremonie zostały wprowadzone także dla dziewcząt (bat micwy). W szabat lub tydzień po uroczystościach urządza się przyjęcie kiduszowe.”*



Jest sobota, godzina 9.10. Jesteśmy z Karoliną trochę spóźnione, więc niepewnie uchylamy ciężkie drzwi synagogi Tempel na ul. Miodowej. Naprzeciw nas wychodzi jakaś kobieta, która kieruje nas na galerię na piętrze, tzw. babiniec, miejsce przeznaczone dla kobiet. Według zaleceń religijnych było to spowodowane troską o modlących się mężczyzn, żeby nic nie rozpraszało ich uwagi – uśmiecham się, przypominając sobie fragmenty wywiadów, przeprowadzonych na potrzeby programu radiowego przez Asię i Dobrawę. Kręte schody kończą się wahadłowymi, ciężkim drzwiami. Odpycham je od siebie i widzę w zasadzie tylko górną cześć synagogi. Upewniam się, czy telefon komórkowy jest aby na pewno wyłączony. Ściągam czapkę i rękawiczki, ale po zarejestrowaniu temperatury postanawiam zostać w szaliku i kurtce. Na babińcu nie jest tłoczno. Podchodzimy z Karoliną do balkonu i ciekawie zaglądamy poniżej. 
Doskonale widać stąd całą synagogę. Najpierw mój wzrok pada na coś, co może kojarzyć się z ołtarzem, a  jest „specjalną szafą” (świętą skrzynią- Aron Hakodesz), wbudowaną we wschodnią ścianę synagogi, zwróconej ku Jerozolimie – później dowiem się, że przechowywane są tam zwoje Tory, na razie obserwuję wnętrze. Na prawo od Aron Hakodesz świeci się menora, siedmioramienny świecznik.  W centralnym miejscu znajduje się bima- podwyższenie, na którym stoi pulpit do czytania Tory. Po prawej i lewej stronie od bimy znajdują się ławki, zapełnione przez mężczyzn w jarmułkach. Niektórzy z mężczyzn mają na sobie coś, co przypomina narzutę, domyślam się, że zakładaną specjalnie do modlitwy. Jest to prostokątne płótno koloru najczęściej biało-niebieskiego, zakończone frędzlami. Podczas modlitwy nierzadko mężczyzna nakrywa nią głowę. W synagodze trwa jeszcze rozgardiasz, mężczyźni wchodzą, witają się, zamieniają kilka słów, przechodzą dalej, szukają miejsca podchodzą po tekst modlitwy. Czuje się atmosferę małej społeczności, wygląda na to, że wszyscy się znają. 
Z tłumu wyłaniam trzy postacie, które znacząco kontrastują mi z opinią, którą dziewczyny nagrały do radiowej sondy: „Żydów tu nie ma, Żydzi są w Izraelu”: chłopiec, na oko 12-13- letni (domyślam się, że dziś jest jego święto), młodszy znacznie od niego, poprawiający jarmułkę ( być może brat?) i mała, może 3-4- letnia dziewczynka w sukience księżniczki (tu jestem przekonana, że mam do czynienia z siostrą świętującego). Młode pokolenie. Tu, w Krakowie, na ul. Miodowej, w synagodze Tempel. Nie w Izraelu.
Jeden z mężczyzn (później dowiem się, że to rabbin) wchodzi na bimę, otwiera przed sobą jakąś księgę, obserwując wyczuwam jak chwilę poświęca skupieniu, mam wrażenie, że nieruchomieje i kontrastując do ciągłego jeszcze rozgardiaszu otoczenia jest już gdzieś indziej. I wtedy zaczyna śpiewać. 
Ale jak śpiewać. W przestrzeń popłynął potok szybko wypowiadanych, miejscami przeciąganych słów - dla mnie zupełnie niezrozumiałych, zakładam, że był to hebrajski lub jidysz. To nie ma znaczenia. Nie rozumiem co śpiewa i jakimi słowami się modli. Wpatruję się uparcie w plecy rabbina i mam wrażenie, że to uparte wpatrywanie się pozwala mi dotrzeć do tego świata, w którym to, co jest wokół traci znaczenie, a liczy się tylko płynący śpiew. Nie żałuję, że nie rozumiem słów. To pozwala mi nie skupiać się na znaczeniu słów, tylko na sensie tego, co się dzieje. Śpiew, czy modlitwa rabbina dla mnie była zawodzeniem. To właśnie słowo moim zdaniem oddaje to, co robił ten człowiek. On zawodził, a w jego zawodzeniu było wszystko: bezgraniczna miłość, mająca świadomość swej niedoskonałości, żal i rozpacz nad swoją ułomnością, ufność w nieporównywalnie wielką miłość, rozpacz, niewyobrażalna tęsknota i nadzieja na wysłuchanie. Nigdy w życiu nie słyszałam modlitwy równie pięknej. Rabbin pochylał się nad tekstem i podnosił (nie wiem, jakie to ma znaczenie religijno-obrzędowe), ale dla mnie po prostu tak potężne emocje musiały jakoś odzwierciedlać się w ciele. Jednocześnie było coś upartego w tych jego jednostajnych pokłonach. Mój wzrok powędrował nad postacią rabbina w stronę Aron Hakodesz. Przyszły mi na myśl drzwi, za którymi kryje się ktoś, kogo bardzo się kocha, ale kiedyś się go zraniło, a potem poczuło się pragnienie powrotu, ale ten ktoś już nie może tak po prostu wyjść nam na spotkanie. Więc stoi się u jego drzwi. Uparcie błagając i cierpliwie mówiąc o swojej miłości, mocno wierząc, że ten ktoś usłyszy i że nadejdzie taki moment, w którym drzwi będą mogły się otworzyć. Całą sobą czekałam na to, aż drzwi się otworzą i nie mogłam pojąć, dlaczego nie mogą się otworzyć. Stało się coś ważnego: przywrócono znaczenie słowu modlitwa.

Następnie otwarto Aron Hakodesz, wyciągnięto zwoje Tory, nawinięte na drewniane wałki. Do czytania Tory jest potrzebnych przynajmniej trzech mężczyzn: dwóch do przewijania tekstu, jeden, który czyta. Kolejno Torę czytało kilku mężczyzn. W tym czasie na babińcu powstał chwilowy ruch. Jedna z kobiet, domyślam się, że matka chłopca, który miał czytać dziś Torę po raz pierwszy, rozdała kobietom cukierki i coś, co przypominało monety. Nagle na dole zmieniła się tonacja śpiewu, stał się autentycznie radosny. Chłopiec przeczytał fragment Tory, pozostali mężczyźni odpowiadali w odpowiednich momentach. Chłopiec skończył czytać, a w tym samym momencie jeden z mężczyzn wykonał ruch ręką w stronę babińca. Mężczyźni zaczęli śpiewać jakąś radosną pieśń, jednocześnie klaszcząc, a na chłopca posypały się z babińca cukierki i coś, co przypominało monety. Chyba nie było osoby, na której twarzy w tym momencie nie pojawiłby się uśmiech. 

Chłopiec zszedł z bimy, i zebrane cukierki zaczął rozdawać mężczyznom w synagodze. Jeden z mężczyzn rzucił cukierkiem w rabbina – radość była chyba w każdym zakamarku synagogi. Rozgardiasz ucichł, gdy Rabbin zaczął śpiewać ponownie. Kobieta stojąca obok mnie, powiedziała po angielsku, że to piękna pieśń o aniołach. 

Tora została schowana, Aron Hakodesz zamknięta, wszyscy zaczęli się rozchodzić, wiedząc, że spotkają się jeszcze dzisiaj w synagodze i później na szabasowej kolacji. Jeden chłopiec więcej od dziś sam ponosi odpowiedzialność za swoje czyny przez Bogiem. Zmieniło się wszystko. A może nie zmieniło się nic? Zawodzenie rabbina na zawsze utkwiło w ludzkich sercach i w murach synagogi. 


Dagmara Michniewicz



*http://pl.wikipedia.org/wiki/Bar_micwa

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawe!!! Nie mamy zbyt często do czynienia z takimi wydarzeniami, więc tym bardziej należy to przeczytac z uwagą!!!
    Dzięki ich działalności i tej stronce możemy się wiele dowiedzieć o innych ludziach ich wierzeniach, religii czy postrzeganiu świata. Jak powiedziała Ethel Mumford:
    "Wiedza jest potęgą, przede wszystkim wiedza o innych ludziach."
    I tą wiedze oni nam właśnie przekazują, za co w swoim imieniu bardzo dziękuje!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdaję sobie sprawę z tego, że zamieściłam tu bardzo osobisty tekst. Jednak on nie mógł być inny, bo inaczej nie oddawałby wszystkiego. Chciałam przede wszystkim by czytający ten tekst, zwrócili uwagę na to, że każdy człowiek, każde miejsce i każdy czas to pewna wartość. I żeby ją dostrzec trzeba otworzyć się na inność, różnorodność doświadczeń i kultury, a wtedy każdy znajdzie w tym, co go otacza część prawdy o sobie samym. Warunki są dwa: otwartość i poświęcenie czasu. W pośpiechu człowiek nic nie zrozumie. Podsumowując: Elmo27 dziękuję za poświęcenie czasu na poznanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawie napisane. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń